Wróciłam z Łodzi, gdzie gościłam na 29. Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier, ale krótkie podsumowanie pojawia się dopiero dzisiaj. Czas szybko leci, gdy człowiek dobrze się bawi, albo gdy ma dużo na głowie, łącznie z pracą i przeprowadzką. Zostawię Was w niepewności i pozwolę wybrać którą przyczynę tej późniejszej relacji wolicie.
Na tegorocznej edycji MFKiG, na specjalne zaproszenia Warsztatu Artysty, wraz ze świetnymi komiksiarkami, stworzyłam parę punktów programu na głównej scenie, między innymi wzięłam udział z lisią drużyną w kalamburach, a także dyskutowałam na temat plusów i minusów tworzenia prac tradycyjnie oraz w wersji cyfrowej. Warsztat Artysty zadbał, aby nie zabrakło moich ulubionych markerów Winsor&Newton do których wzdycham od czasów studenckich. Pierwszymi odbiorcami moich działań są zawsze fani na InstaStories, ale efekty pracy tymi przyborami wylądują pewnie także tu na blogu. Wiem też, że ceny pisaków alkoholowych wahają się od 9 do nawet 15 złotych, podsyłam Wam zatem linka do aktualnej promocji na markery Winsor&Newton.
Tworzenie programu to wielkie wyzwanie, młyn i stres oraz mało czasu dla siebie, dlatego wyjeżdżając na konwenty szukam wygodnych łóżek, gorącej wody, przyjemnego otoczenia i doskonałego jedzenia. Hostel zaproponowany przez MFKiG odbiegał od moich potrzeb, ale dzięki temu wydarzyły się dwie dobre rzeczy. Pierwszą było inne lokum, które wydawca Gindi wynajął dla artystek, drugim dobrem było z kolei odkrycie najdziwniejszej herbaciarni w jakiej byłam w życiu!
Niebieskie Migdały w Łodzi przywodzą na myśl wkroczenie w surrealistyczny świat Alicji w Krainie Czarów, zamknięcia w grze znajdziek Artifex Mundi lub podróż w czasie do domku prababci. Jakie wrażenie na Was robi to miejsce? W każdym razie herbatki były doskonałe.
Muszę przyznać, że sama Łódź zaskoczyła mnie, bo chociaż goszczę w niej co roku, to jednak wyjątkowo dopiero teraz miałam możliwość nieco się z Łodzią zaznajomić. Sama ulica Piotrkowska jest miejscem dla którego warto przyjechać na cały weekend. Tym bardziej, że z czwartku na piątek odkryłam najlepszą na świecie miejscówkę zaklepaną przez Airbnb.
Jest to wnętrze w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia, z wielkim łóżkiem, stylową wanną, elektrycznym kominkiem i rzutnikiem z wielkim, wysuwanym ekranem. W apartamencie znajduje się także nieduża łazienka z prysznicem, spokojnie, nie trzeba brać kąpieli w towarzystwie innych osób, ale też nic nie stoi temu na przeszkodzie. Kawałek mojego serca został właśnie tam, przy ulicy Piotrkowskiej, gdzie prócz pięknych kamienic jest też zatrzęsienie restauracji, kawiarni i knajpek, które warto odwiedzić! Podczas naszego krótkiego wyjazdu na którym byłam razem z Gindi codziennie przychodziło nam posilać się w innym miejscu, a to tylko parę losowych, ale bezapelacyjnie świetnych miejsc.
Na śniadanka wybraliśmy dwa miejsca, Agrafka ze smacznym śniadaniem i uroczym wnętrzem, a prócz kawy i herbaty do śniadania serwowane jest kakałko, nie mogłam się zatem oprzeć.
Drugie śniadaniowe miejsce to Brednia, z wypiekanym na miejscu pysznym chlebkiem i bardzo rozbudowaną kartą śniadań. Przy tym właśnie stole razem z Iloną (Chatolandia) oraz Marianną (Koty to zło) wymyśliłyśmy nazwę nowego zinu Kłopot, który zaprezentujemy Wam na najbliższym Falkonie, gdzie będę gościnią.
Jako lisek jestem specjalistką od jedzenia. Nie ma dobrych miejscówek podczas gastrotrurystyki, jeśli nie można zaproponować sytego dania! Będzie zatem klasycznie i azjatycko, co kto lubi.
Zacznijmy od obiadu. Pho Shop na prostopadłej do Piotrkowskiej ulicy, Tuwima 1, uraczył nas pysznymi daniami kuchni wietnamskiej. Ja zdecydowałam się na pho bo oraz doskonałą lemoniadę mandarynkową. W ofercie znalazła się także lemoniada wietnamska na bazie mleka i limonki, którą z pewnością zamówię, gdy znajdę się w Łodzi ponownie, ale żałuję, że w moim lisim brzuszku nie było więcej miejsca na te pyszności.
Kolejnym miejscem zdecydowanie wartym odwiedzenia jest OFF Piotrkowska, gdzie na terenie dawnej tkalni i przędzalni powstał kompleks artystyczno-usługowy, to tam udało mi się znaleźć ramen pyszny, pewnie jeden z lepszych w Polsce, z makaronem wyrabianym na miejscu. Jeśli lubicie azjatycką kuchnię, koniecznie zajrzyjcie do Ato Ramen.
Kulinarną wyprawę zakończymy klasycznie, bo żurkiem w chlebie i naleśnikami, które można zamówić w Manekinie. I chociaż żurek był boski, to naleśniki które próbowałam przeciętne, co dziwne, bo w naleśnikach się specjalizują.
Doskonałość wszystkich wymienionych przeze mnie miejsc polega na tym, że znajdują się wzdłuż wymienionej ulicy, lub w jej odnogach, przez co świetnego miejsca na kawę, obiad czy drinka wcale nie trzeba tam szukać, bo wszystkie są w jednym miejscu.
Asia pisze:
Jako łodzianka z herbaciarni na następny raz polecam Dekadencję, no i zachęcam do zwiedzania bo bramy w Łodzi, może szczególnie te przy Piotrkowskiej kryją jeszcze mnóstwo pysznych i pięknych tajemnic… Dotarłaś do pasażu Róży?
Lisi Król pisze:
Niestety nie dotarłam do pasażu, rozpadało się akurat, a potem nie było już kiedy. Z pewnością jeszcze zajrzę do Łodzi, bo na samej Piotrkowskiej pełno jest jeszcze miejsc, które muszę zobaczyć. Herbaciarni macie tam też całkiem sporo, polecano mi np. taką z kotami.
elegantandrogyne pisze:
Jedynie żal, że festiwal odbywał się w tym samym czasie co toruński Copernicon… jak już się dzieje, to wszystko jednocześnie.
Lisi Król pisze:
Fakt, to był duży problem. Nie mogłam być jednocześnie na obydwu konwentach, ale Łódź wygrała, z racji dokonanych kulinarnych odkryć muszę stwierdzić, że było warto!